Śląsk: Różnice pomiędzy wersjami

Z ChanWiki
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
imported>Rak Records
Utworzenie wpisu kurwo
 
imported>Kruwa
Nie podano opisu zmian
Linia 44: Linia 44:


Kilkanaście minut później śląsk zapadał się już za horyzont zdarzeń pośród jasności tysiąca słońc i radosnych okrzyków o autonomii.}}
Kilkanaście minut później śląsk zapadał się już za horyzont zdarzeń pośród jasności tysiąca słońc i radosnych okrzyków o autonomii.}}
[[Kategoria:Memy]]

Wersja z 19:51, 2 sie 2020

Tam żyją krasnoludy, ciągle strajkują, bo reszta kraju nie chce płacić za utrzymanie niedochodowych kopalni, które są ich jednym miejcem pracy, gdyż nie potrafią robić nic więcej ponad tytłanie się węglem. Czczą Hitlera i pragną włączenia Śląska do Niemiec. Nie wpuszczają warszawioków ani goroli na grude.

Najnowsze badania filogenetyczne rasy podrodziny Homo Silesian wskazują na bezpośrednie połączenie kopalnianych przodków gatunków parzydełkowców z rejonem Śląska. Odnajdujemy tam przeróżne skamieniałości, jak np. knidocysty umożliwiające wychwyt kilofu oraz wodniczki komórkowe umożliwiające składowanie jonów węglanowych. Zatem logiczne jest, że charakterystyczne ukształtowanie jamy trawiennej jest blisko spokrewnione z ryjem Homo Silesian oraz ww. Homo S. wywodzi się bezpośrednio z kostkowych meduz rodzaju Chironex.

Warto również zauważyć charakterystyczny sposób rozmnażania bezpłciowego Homo S. - mianowicie brak tu szeroko pojętego dymorfizmu płciowego, kobiety są bardzo podobne do mężczyzn, w wyniku czego wystepuje zanik układu rozrodczego na rzecz specyficznej kilofoplazmy, jest to cytoplazmatyczny wytwór pod pęcherzem płciowym, służacy do przytrzymywania prymitywnych narzędzi górniczych.

Przejdźmy do rzeczy - Homo S. rozwija się, przez charakterystyczną dla parzydełkowców strobilizacje. Mianowicie, gdy imago pierwotnej fazy Ślązaka (polip) osiągnie całkowitą dojrzałość, część głowowa odrywa się, tworząc specyficzny larwalny twór (mający wdzięczną łacińską nazwę pupa). Część głowowa rozwija się do tzw. meduzy - czyli wtórnej fazy Ślązaka, która juz obumiera. Jest to tzw. strobilizacja niepełna.

Komandor Zalgov na śląsku

Historia ta pisana była w częściach, z uwzględnianiem na bierzaco sugestii i prośb anonów. Końcówka jest chujowa bo jak sam autor przyznał nie chciało mu się tego ciągnąć.

Ciemnoszary nieboskłon miejscami znaczyły na czarno smugi dymu z rozlicznych kominów. Nieliczne źdźbła trawy wydawały się być zupełnie wyblakłe a drzewa – ciężkie do wypatrzenia pośród oceanu betonu – prawie wszystkie pozbawione były liści. W powietrzu niósł się ledwo słyszalny hałas setek tysięcy ton ciężkiej maszynerii pracującej gdzieś głęboko w trzewiach tego molocha rodem w prost z mokrych snów gierka. Ludzi nie było widać wcale, jednak na ich obecność wskazywały gigantyczne skupiska bloków mieszkalnych niemal zawadzających o ociężałe chmury. Widok niemalże tak perwersyjnie fascynujący co obrzydliwy.

Takich sprzecznych uczuć doświadczał właśnie osobnik w powycieranej skórzanej kurtce dopalający kolejnego taniego szluga. Stał na górce u wrót śląska i z każdą minutą czuł, że to miejsce jest o wiele gorsze niż zwykło się mówić nawet w najciemniejszych zakamarkach sieci. Tam, w odmętach paranoi i wymiocin umysłowych najróżniejszej maści szaleńców był kimś tutaj jest zaledwie mrówką wobec betonowego bożka przemysłu ciężkiego.

Takie to rozważania snuł Zalgov zanim przekroczył żelazno-azbestowe wrota przemysłowego piekła na ziemi. Wielu zapewne do dzisiaj zadaje sobie pytanie po co to zrobił ale on nigdy nawet nie zadał sobie tego pytania. Cel miał jasny - wypełnić zadanie a środki były dla niego nie istotne.

Minute później Zalgow zbiegał już ze zbocza a śląsk powoli rozjarzał się pierwszymi sodowymi lampami wieszcząc niechybnie zbliżającą się noc.

Sprężyny ze starego materaca niemiłosiernie uwierały go w plecy. Od godziny siedział w zatęchłym pokoju podrzędnego ślunskiego motelu planując kolejny ruch. Wysłał był już komunikat do centrali bractwa o rozpoczęciu łowów ale wciąż nie był pewny od czego zacząć. Z pustym żołądkiem myślenie szło mu kiepskawo więc otworzył jedną z biedronkowych konserw i popijając przefiltrowaną kranówką w głowie tworzył zarys układanki. Myśl, że ta zdradziecka kurwa riven czai się gdzieś tutaj i oddycha tym samym skażonym powietrzem działała na Zalgova niczym acodin przepity redsem bez przepity.

Bractwo donosiło, że zdrajca był widziany w okolicach szybu kopalni Halemba wypytujący miejscowych o owiany mistyczną tajemnicą sakrament wodzionki. W pierwszej chwili po usłyszeniu takich wieści Zalgov pomyślał, że miejscowi rozszarpali rivena w sekundę po tym gdy jego niewierne usta wyrzekły to uświęcone słowo ale nie docenił go. Zdrajca według raportu przekupił najpierw ślązaków wunglem. W kwaterze głównej chodziły także słuchy, że riven wziął ze sobą na śląsk to straszne narzędzie, które spowodowało małą apokalipsę dziesiątego roku.

Z zamyślenia wyrwał go potężny ryk syren, który rozbrzmiał donośnym głosem gdzieś w smolistej ciemności na zewnątrz. O kurwa – wycedził Zalgo plując częściowo przeżutymi wyrobami mięsopodobnymi a włosy na karku i w nosie postawiła mu na sztorc przerażająca myśl nadająca słowu 'tąpnięcie' drastycznie realny wymiar.

Czas posłusznie zwolnił, zatapiając całą scenerię w jakby niewidzialnym gęstym syropie, w którym sekundy rozciągnęły się do minut. Potężne uderzenie adrenaliny ukłuło w żyły. Implant bojowy w podwzgórzu sprawdził się doskonale. Jeden z klejnotów koronnych technologii bractwa w jakie został wyposażony Zalgov w mgnieniu oka drastycznie zmniejszył jego czas reakcji zamieniając go na kilkanaście sekund w nadczłowieka.

Okno z framugami wyleciało ze ściany a za nim poszybował nieludzko rozpędzony Zalgov. W tej samej chwili nieznośny skowyt syren zagłuszył potężny pomruk dochodzący z głębi ziemi. Przerażające w swym ogromie siły zatrzęsły okolicznymi budynkami niczym galaretą. Motel za plecami Zalgova złożył się jak domek z kart.

Lądowanie na ulicy bez zmienionej percepcji niechybnie by go zabiło ale nawet teraz po otrząśnięciu się ze stanu wzmożonej aktywności Zalgov odczuwał palący ból we wszystkich ścięgnach i niemożliwe zmęczenie swoich mięśni. Padł płasko na wilgotny asfalt i pozwolił by jego chłód złagodził ból. Gdy dotknął skronią asfaltu dotarło do niego, że syreny ciągle wyją a zapylenie wzrosło do tego stopnia iż nie widzi przeciwległej strony ulicy.

Zerwał się na równe nogi a kolejny zastrzyk adrenaliny – tym razem znacznie mniejszy zupełnie naturalny zepchnął zmęczenie i ból gdzieś na skraj uwagi. Z wewnętrznej kieszeni kurtki Zalgov wyciągnął złożoną przeciwpyłową półmaskę i założył sobie ją na twarz. Wziął oddech i rozejrzał się po spowitej całunem, pyłu okolicy. Wtedy też dostrzegł to – zarys wielkiego czarnego kształtu łyskającego czerwonawi światełkami gdzieś spoza chmury pyłu.

Pół godziny później Zalgov wiedział już, że nie było to zwykłe tąpnięcie a nieustające wycie syren i wstrząsy wtórne nie napawały go dobrymi przeczuciami. Przed nim klarował się spośród pyłu niebosiężny i monumentalny szyb kopalni Halemba. Zanim dotarł do jego podnóży Zalgov sprawdził odczyty aparatury do pomiaru skażeń. Powietrze było tak zapylone, że jeden haust byłby w stanie przyprawić zdrowego człowieka o pylice. Wysokie stężenia tlenku węgla, tlenków siarki i azotu nie poprawiły podłego nastroju Zalgeusza. Niemniej jednak największe wrażenie wywarło na nim podejrzanie podwyższone związków, które w bractwie określa się mianem papiesyn. Czyżby pogłoski o śmiercionośnej broni przyniesionej tu przez rivena miały się okazać prawdziwe? Jedno było pewne, ten skurwysyn na pewno tu był a przeświadczenie o tym wyzwalało w Zalgovie nieodpartą żądze krwi.

Gdy w końcu przed Zalgovem zamajaczyły budynki i coś co niechybnie było wejściem do szybu impuls kazał mu się zatrzymać. Przykucnął i nasłuchiwał. Antropomorficzny kształt pojawił się pomiędzy budynkami, potem jeszcze jeden a chwile później dało słyszeć się chrzęst jakby ocierających się kamieni. Z kurzu wyłonił się wysoki na ponad dwa metry czarny konstrukt wydając z siebie nieprzyjemne chrzęszczenie przy każdym poruszeniu. Czarną i lekko połyskującą bryłę tworu pokrywała lekko fosforyzująca pajęcza sieć czegoś co na pierwszy rzut oka wyglądało jak śluz. Z pleców tworu sterczało kilka anten a w miejscu domniemanej głowy Zalgov dostrzegł coś co wyglądało na przycupniętego człowieczka nieomal całego oplecionego dziwną świecącą pajęczyną. Widok tyle dziwny co komiczny Zalgov nigdy wcześniej nie widział takiej technologii a co najciekawsze cała gromadka wyglądała na zupełnie nie uzbrojoną.

Zjeżdżając rozklekotanym koszem windy w głębiny ziemi dokumentnie upierdolony wunglem Zalgov analizował całą sytuację ze starcia na powierzchnii. Kurwy okazały się jednak uzbrojone. Pierdolone ślązaki były uzbrojone w jakiś rodzaj wunglowych nanomaszyn pokrywających ich jako kożuch brudu a ten cały ich golem był nieprawdopodobnie silny i zwinny. Ślązakom Zalgov najpierw chciał poskręcać karki i zresztą mu się to udało ale na nich nie zrobiło to jakiegokolwiek wrażenia. Dopiero pasta BHP przezornie zabrana z magazynów bractwa okazała się śmiertelnie skuteczna.

W końcu zdezelowana winda zatrzymała się a przed Zalgovem otworzył się przestronny tunel. Dotarł nim do wielkiego pomieszczenia na środku którego siedział na stołku riven wpierdalając wodzionkę. Pod ścianami czaiły się setki Ślunzaków a za rivenem stała dziwna maszyna.

Zalgovski, pretensjonalny łajdaku wreszcie mnie znalazłeś wyburczał riven podnosząc psyk z ponad miski. Riven ty kuhwo wycedził natychmiast Zalgov przez zaciśnięte zęby. Riven uśmiechnął się i nie przestawszy wpierdalać dalej bulgotał: Zamknij swój niewyparzony psyk, wodzionka uczyniła mnie boge, zaraz wyjebie ci z wungla.

Zalgov niewzruszony tymi słowami stał naprzeciwko rivena i z nieskrywaną ciekawością zapytał czy ta machina za rivenem to nie przypadkiem generator wstrząsów litosfery zasilany z nieletnich cycków Basi. Riven parsknął i zachwiał się na stołku. Zalgov zaśmiał mu się w twarz. Bo każdy kto choć raz widział Basiny cyc wie dobrze, że woźna ma raka i cyc ów jest przez to skrajnie niestabilny i nijak nie nadaje się jako źródło energii.

Kilkanaście minut później śląsk zapadał się już za horyzont zdarzeń pośród jasności tysiąca słońc i radosnych okrzyków o autonomii.