Miasto Karagrad: Różnice pomiędzy wersjami

Z ChanWiki
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
imported>Jan Pavel II
Utworzono nową stronę "<br> Przez niektórych uważana za jedną z lepszych nici roku 2012, powstała 12 lutego. {{Obrazek|l=https://i.imgur.com/GasvQ.jpg|m=https://i.imgur.com/GasvQs.jpg|w=t..."
 
imported>Kruwa
Nie podano opisu zmian
Linia 495: Linia 495:
Pewnego razu jakiś trzynastoletni gimbus powiedział mi, że istnieje nowe miasto do którego wszyscy się udają.
Pewnego razu jakiś trzynastoletni gimbus powiedział mi, że istnieje nowe miasto do którego wszyscy się udają.
Nazywało się Karagrad, rucham psa jak sra.}} [[Kategoria:Nitki]]
Nazywało się Karagrad, rucham psa jak sra.}} [[Kategoria:Nitki]]
[[Kategoria:Karachan]]

Wersja z 21:35, 9 sie 2021


Przez niektórych uważana za jedną z lepszych nici roku 2012, powstała 12 lutego. Obrazek

Karagrad.

Miasto kurahena irl. Miasto składa się z dzielnic odpowiadających boardom. Panują tu zasady jak na chenie... Femanonki są zamknięte w klatkach i gwałcone przez stulejarzy. Nikt nie pracuje, część piwniczy nawet tutaj, lurkując prawdziwy świat na swoim komputerach. Jedzenie samo się pojawia a ubrania same się piorą. Krótki opis niektorych dzielnic: >4 omijana przez większość strefa. Ludzie śpią na ulicach, nie ma żadnego rytmu dnia, część gada do siebie, budynki całe pokryte graffiti. Tu znajduje się karagradzkie gimnazjum >fa getto, odgrodzone wysokim murem i ogrodzeniem pod napięciem miliarda gigavoltów. W środku szerzy się sodomia i spierdolenie >thc miejsce, gdzie równocześnie dzieje się przyszłość, przeszłość i teraźniejszość. beka kręci się porównywalnie mocno do piłki lekarskiej, staczającej się z Mount Everest do Rowu Mariańskiego. Wszyscy się kochają. Oprócz tych, którzy są na stymulantach. >z Ulice opustoszałe, każdy boi się opuścić mieszkanie. >kara centrum dowodzenia, tutaj rezyduje umiłowany przywódca Zalgo, słońce narodów, kochający tatuś wszyskich anonów, kochamy cię dobry wujaszku >b centrum miasta, nikt tu nie zamieszkuje, ludzie biją się krzyczą, srają sobie do ryjów, forsują swoje waifu przyklejając ulotki z ich zdjęciami do budynków i głośno krzycząc ich imiona, oblewają się sagą, zbierają się w grupy by dokonywać ataków na inne miasta co jakiś czas mają miejsce samosądy heh W sklepach legalnie można kupować broń, narkotyki, prostytutki etc. Panuje liberalny konserwatywny narodowy socjalizm, ale każdy ma wyjebane bo policja nie może nic zrobić. Miasto egzystuje pod patronatem Jana Paweła 2.

Tak właśnie było anony.
Zapomniałeś OPie że Karagard położony jest gdzieś na bezkresnych stepach zacierających granicę między Chinami a Rosją (tak jak Perła z pic relejted). Dojazd tylko koleją transsyberyjską (raz w miesiącu na stacji w Omsku wsiada tajemniczy konduktor i to jemu musisz zgłosić chęć odbycia podróży) a potem na wielbłądach lub terenówką.
Karagrad jest położony w każdym miejscu równocześnie, mimo, że nie ma go w żadnym. By tam dojechać tak jak powiedziałeś trzeba wsiąść do pociągu, sterowanego przez tajemniczego konduktora.
karagrad leży pod watykanem ty jebana niedouczona polska kurwo. zaczął być wpierw budowany pod tajemniczą nazwą PROJEKT ERISTOWN jeszcze za życia Jana Pedofila 2, ale ukończony został po jego śmierci. po napadzie moskali odbudowany jako VICHAN jednakże ten także się nie utrzymał więc niedobitki na gruzach poprzednich grodów zbudowały miasteczko TAPCHAN szybko z resztą zniszczone przez epidemię raka piersi Basi B. i dopiero potem powstała wspaniała stolica cebularskich internetów pod wezwaniem Janusz Pawlacza - KARAGRAD, który do dziś ściąga do siebie chętnych przygód i polskich 4henów gimbusów.

Jak głosi legenda droga do miasta pełna jest pułapek takich jak latające putiny, czy pola usłane kłejk bombami. Przed samą bramą zaś, wśród reflektorów ravehella, stoją potężne pudziany.js.

Dopiero kiedy ich miniesz, zobaczysz napis nad wejściem do miasta Homoseksualne prawiczki i miłośnicy pszczół
Pamiętam wszystko.

Szczególnie zapisało mi się w umysle wspomnienie id i x. W id - stolicy inteligencji karagrodzkiej i jej filozofów - panowała najwyższa kultura w całym Karagrodzie, mczęsto odbywały się wszelkie dyskusje i bitwy słowne. Mędrcy dążyli do poznania tajemnicy życia i wszechświata, zastanawiali się nad sensem istnienia. Na x natomiast... Było to dziwne miejsce, anoni zamieszkujący tę część Karagrodu chodzili w długich szatach, mrucząc cos o jakiś rytuałach, demonach i czarach. Mieskzania ich wypełnione były po brzegi skóram z lwów, magicznymi kulami, grimuarami i przeróżnymi innymi intergrentami do odprawiania magii.

Anoni z innych części miasta patrzyli na nich z góry i z pogardą.
też zdarzyło mi się trafić do /x/, lecz zapamiętalem ten czas nieco inaczej, niż ty.

Zaprowadziła mnie tam gwiazda betlejemska, teraz wiem już, że było to VY Canis Majoris, które ma świadomość i rozmawia z kosmonautami. Wszyscy tam chodzili jak w transie, śrenia wieku wynosiła 12 lat. Pomyślałem, że trafiłem do gimnazjum, lecz nie było to miejsce o innej naturze. Każdy musiał liczyć swoje kroki i nie mogł nadepnąć na krawężnik, tak było. I każdy gadał do siebie też i uważał, że ma moc, której nie mają inni.

Cieszę się, że udało mi się powrócić do realnego świata pozdrawiam.
Kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Karagradu w moje nozdrza uderzył niespotykanu smród.

Coś jakby zashcnięta sperma, przepocona koszulka i kackupa w jednym. Gdyby oddzielić to wszystko od powietrza starczyłoby na założenie banku spermy. Idąc główną drogą co chwila przecierałem łzawiące oczy, aż w końcu ujrzałem - bramę wejściową. Była wielka, miedziana. Nad nią znajdował się podrdzewiały i pokrzywiony napis z powyginanych drutów - "Powiało chłodem". Wspomnieć muszę iż zostałem wcześniej zatrzymany przez patrol policji, który rzekomo oskarżał mnie o pedofilię i groził, że spisze moje dane. Wystraszyłem się wtedy jak nigdy. Gdy jednak podszedłem bliżej zauważyłem, że wysoki drągal w przyciasnym mundurze wcale niczego nie spisywał, tylko miział długopisem bez atramentu papier notatnika. W dodatku zza koszuli wystawała mu metka "Wypożyczalnia Kostiumów Terespol +48339054323". Teraz tylko udając przestraszonego postanowiłem się wrócić i obejść "patrol" szerokim łukiem. Wróćmy jednak do tego co dzieje się po przekroczeniu miedzianej bramy. Pewnym krokiem udałem się w poszukiwaniu ludzi. Miasto było opuszczone lub sprawiało takie wrażenie. Po przejściu kilku metrów widocznie nieumyślnie dotknąłem jakiegoś czujnika albo zostałem wychwycony przez monitoring bo nagle wszystkie sklepowe neony, choinki, światła w oknach zaczęły migotać jaskrawymi barwami. W bocznych uliczek wyleciały lewitujące krzyże, które przekrzykiwały się na wzajem homilią Pater Noster. Wszędzie słyszałem: Gesu anuncio, molte wolte, la paternipa di dio. Ten ogłuszający łoskot wprowadzał człowieka w trans, powodował natychmiastowy paraliż i obłęd.

To nie było takie same miasto jak każde inne. (...)
A pamiętacie /p/? Formowanie i deformowanie różnych partii bez końca.

Raz byli liberałami, kiedy indziej socjałami, następnie kupą wstępowali do Chadecji. Tysiące nieudanych prób odróżnienia prawicy od lewicy... Innego dnia starali się ułożyć jeden program polityczny, taki żeby pasował wszystkim anoną.

Niestety, próby te wywoływały tylko ogromny ból dupy obu stron.
Lubię wieczorne spacery.

Ciemne niebo, światło latarni i specyficzna atmosfera działają na mnie wybitnie uspokajająco. Powietrze ma zupełnie inną woń, a miejski gwar zamienia się specyficzną, przytłumioną mozaikę odgłosów. Tego wieczora przechadzałem się spokojnymi uliczkami dzielnicy /edu/. Mijałem dziesiątki księgarni i bibliotek, miałem też okazję obejrzeć masyw wielkiego uniwersytetu medycznego, w którego cieniu znajdował się szpetny budynek Politechniki Karagradzkiej. Mimo, że byłem dość daleko, poczułem dochodzący stamtąd oleisty, nieprzyjemny zapach przywodzący na myśl długie, niemyte włosy. Nie chciałem, aby owa niedogodność zrujnowała mi wieczorny spacer, więc zszedłem do najbliższej bocznej uliczki, której nigdy wcześniej nie odwiedziłem. Była dość długa i doprowadziła mnie do nieznanego mi miejsca. Wyszedłem na obszerny zaludniony plac; moje uszy uderzył hałas, krzyki i dziwne odgłosy. Uwagę zwracały niewątpliwie dziwne postaci biegające dookoła - zobaczyłem między innymi skąpo ubraną kobietę ze spiętymi włosami i pistoletami w dłoniach, jakiegoś białowłosego młodzieńca w czerwonym płaszczu z wielkim mieczem na plecach, groteskowo pomalowanego na biało muskularnego, łysego mężczyznę, jakiegoś barbarzyńcę w hełmie z rogami krzyczącego coś w obcym języku... Istny miszmasz. Wiele było także młodzieży prawdopodobnie w wieku gimnazjalnej, która zbita w ciasne grupki głośno debatowała na jakieś nieznane mi tematy. Wychwyciłem kilka zwrotów np. "casual", "dwarf fortress", "tryndamere dla ciot", nie miałem jednak zielonego pojęcia co one oznaczają. Chwilę później byłem świadkiem jeszcze dziwniejszej sytuacji, otóż w towarzystwie rozgorzała ożywiona kłótnia między dwoma dyskutantami, aż w końcu jeden wrzasnął "PRZESTAŃ LUBIĆ TO CZEGO JA NIE LUBIĘ" i rzucił się na drugiego z pięściami. Reszta nie zainterweniowała w żaden sposób, całe zajście kwitując tylko gromkim śmiechem. Być może to miejsce było na swój sposób intrygujące, ale ja czułem głównie szok i zniesmaczenie.

Szybkim marszem, niemal truchtem, znalazłem w końcu wyjście z tego dziwnego dystryktu...
W mieście jest także dzielnica czerwonych latarni, gdzie rynsztokami płynie biała gęsta maź.

Nie ma tam zwykłych burdeli a raczej coś na kształt galerii sztuki, gdzie najrozmaitszych kształtów i kolorów kurwy zamknięte są w gablotach. Niektóre z nich pozują w bezruchu, a inne uprawiają seks we wszelkie możliwe sposoby. Wokół gablot siedzą onany i energicznie masując swoje miniaturowe przyrodzania końcówkami palców wydają okrzyki "WINCYJ!" "SOOOOS!!". Zagłębiając się dalej w tę dzielnicę można trafić na zaułki gdzie nie tylko OP jest pedałem i sodomia szerzy się w postaci ogolonych facetów ładujących się w dupska.

Jeżeli takie widoki nie są ci straszne i zejdziesz do podziemi tych wyklętych przez boge przybytków możesz spotkać rzeczy które normalnym ludziom się nie śnią - okropne dzieła najbardziej chorych umysłów biotechnologii, istnie karykaturalne skrzyżowania ludzi z innymi istotami, które kopulują ku uciesze zdegenerowanych anonów.
Pamiętam bardzo wyraźnie.

Wyszedłem z domu po południu, miałem zamiar wstąpić do dzielnicy kucharzy po jakiś smaczny przepis na kolację, którą miałem zjeść całkiem sam wzorem innych mieszkańców Karagrodu. ;_; Początkowo miałem skorzystać z bardzo sprawnych linii autobusowych imienia Dawida Rolewskiego, ale zrezygnowałem: pogoda była naprawdę piękna. Słońce przygrzewało, wiał leciutki wiaterek... Widziałem jak inne anony zasłaniają okna z wyrazem niesmaku na twarzach - nienawidzili ładnej pogody. Aby dojść do /ku/ musiałem przejść przez /trip/. Dzielnicy obcej każdemu anonkowi, który szanuje zasady. Wszyscy tam desperacko żebrali o uwagę, podchodząc do przechodniów i opowiadając im o tym jak ktoś im nasrał na kutasa, albo coś podobnego. Była to jedyna dzielnica Karagrodu, gdzie kobiety nie były w klatkach, ani nie musiały się ukrywać. No, więc. Szedłem spokojnie ulicą Smoczej Królowej, gdy z rozbiegu wpadła na mnie Ona. Nie znałem jej tripa. Chyba przed kimś uciekała. Nie omieszkała jednak się zatrzymać i podzielić ze mną podstawowymi informacjami o swoim życiu. Była to typowa atencjuszka, nie było więc to dziwne wydarzenie. Po paru sekundach pojawiła się chmara anonów krzyczących coś o stópkach lub żeby wykurwiała. Nie zatrzymywali się i stratowali mnie bez litości. Od tamtego czasu leżałem w szpitalu w dzielnicy medyków w łóżku obok męzczyzny z chorym penisem i drugiego z wypadającym odbytem.

Byłem z nich dumny - oto była sól tej ziemi.
O kurwa stary.

Też to widziałem. Jechałem wtedy autobusem komunikacji miejskiej linia nr 88, gdyż miałem kilka spraw do załatwienia na mieście, między innymi dokupienie baterii to mojego papieża, bo zaczął dziwnie chodzić i pierdolić głupoty zamiast dzieci. Siedziałem wtedy z tyłu autobusu i cieszyłem wzrok pięknymi krajobrazami /z/ gdy zobaczyłem, że biegnie jakaś dziwnie ubrana femanonka. Myśle sobie: >no kurwa, czyżby wyrwała się z klatki od swojego stuleja? A tu zaraz za nią chmara stulejów z ujebanymi od potu i keczupu koszulkami zapierdala ile sił w grubych nogach krzycząc jakieś stulejarskie hasła, które słyszałem pomimo głośnej pracy silnika.

Pojebana dzielnica, lepiej omijać ją z daleka. kapcza mówi zakaz zbliżania się do /z/
Udało się.

Trafiłem do Karagradu, miejsca gdzie mogę porzucić ciasne ramy rzeczywistości. Pierwszą dzielnicą którą przyszło mi odwiedzić okazało być się /b/. Tak, znalazłem się w samym centrum miasta. W Karagradzie panowalo wiele zasad ale najważniejszą z nich było to ze nie miał on wyjścia. Pojawiales się na /b/, w samym środku i już nigdy nie wychodziles. Nigdy. Miasto nie miało granic. Nie ważne jak daleko byś się nie zapuscil, nie znajdziesz końca. Po kilku chwilach zdałem sobie sprawę, ze jestem w samym środku wscieklkego tłumu. Każdy zdawał się kłócic z każdym. Kłótnie nie miały końca. Nawet drzewa i płyty chodnikowe bily się ze sobą i sraly sobie do ryja Boże cóż to był za bal. Nad każdym wypowiedzianym zdaniem czułem swój numer posta. Czy to te słynne konto premium? Nie. W Karagradzie panował konserwatywno liberalny narodowo katolicki socjalizm. Każdy był równy. Konto premium nie istniało. W pewnym momencie moim oczom ukazała się przykra scena. Jeden z obecnych w tłumie mimochodem wspomniał o swoim mlodym wieku co spowodowało natychmiastowe zmaterializowanie się umundurowanego komandora. Ten dotknął palcem wskazujacym nos nieszczesnego chłopca i obydwaj rozplyneli się w nicosci. Scena ta doprowadziła mnie do takiej rozpaczy, że dostałem potwornej migreny. Jako ze nie posiadalem w tamtym czasie aspiryny postanowiłem udać się do pobliskiej apteki. W tym celu musiałem odwiedzić /thc/. Po dotarciu do tej części miasta nie miałem problemów z odnalezieniem królestwa farmacji. Był to gigantyczny budynek zbudowany z najbielszych szescianow jakie tylko potrafilem sobie wyobrazić. Niestety, asortyment owego przybytku nie zachwycal wielkością. Były tam dostępne tylko 3 produkty. Acodin Antidol oraz Cipacz Na moje szczęście nie musiałem wybierać miedzy żadną z tych delicji albowiem ukazali mi się dwaj dzentelmeni. Cipowski i Durszlake. Jak się dowiedziałem ten pierwszy nie żyje i jest duchem zmaterializowanym z pomocą ektoplazmy i leku na kaszel. Drugi zaś znajduje się w miedzystrefie, w monarze. Jego fizyczna postać jest na odwyku, lecz świadomość pozostała w Karagradzie bo jak już wspomniałem nikt z tąd nie wychodzi. Panowie zaoferowali mi pomoc na którą z chęcią przystalem. Zaproponowali lot balonem, który pozwoliłby mi zwiedzić miasto. Zaraz po wzbiciu się w powietrze ból głowy ustal. Widziałem rzeczy o których wcześniej nawet mi się nie snilo. Chmury cicho spiewaly i szeptaly miedzy sobą. Niestety balon wzbil się za wysoko i czasza pękła. Wyladowałem w miejscu gdzie średnia wieku wynosiła 12 lat. Było to /4/ znane jako miejskie gimnazjum. Gdy tylko zostałem zauwazony przez zamieszkujace te dzielnice ludziki siła zaciagnieto mnie do sali lelcyjnej na przyrę. Dzisiejsza lekcja: pobliskie miasta oraz podstawy goegrafii. Kuragrad nie jest jedynym miastem jakie istnieje w naszej rzeczywistości. Jeśli szlibyscie wystarczająco długo moglibyscie dotrzeć do jednego z tych miejsc. W tym momencie nauczyciel, który nazywany był twoim starym jak cie robił wyciągnął mapę z zaznaczonymi na niej punktami. Jako pierwsze opisał nam dwa znajdujące się blisko Kara metropolie. Oto krokograd. Obecnie liczba mieszkańców oscyluje wokół czterech. Jest to skutek licznych napaści jakich dopuszczali się nasi bracia. Legendy mówią ze oceleli mieszkańcy czas spędzają na lizaniu się po siusiakach. Dalej leży kiwiszawa, miejsce wypoczynku najwiekszych spierdolin, większych nawet niż najstarsze starocioty z /z/. Infrastruktura miasta nie uwzględnia ulic, ponieważ nikt z zamkeszkalych nie jest w stanie opuścić swojego lokum. Siedzą oni w gigantycznym szescianie, przy zgaszonym swietle, nie widząc siebie nawzajem, porozumiewajac się jedynie za pomocą alfabtu morsa. . W tym momencie tyrade profesora przerwał dzwonek. Nie był to jednak sygnał rozpoczęcia się dlugiej przerwy. To czas na wielkie otwarcie. W drzwiah ukazali się wojownicy ninja ze zlozonymi jeszcze parasolami. Dzieciaki momentalnie ruszyły z miejsc uciekajac wszelkimi mozliwymi wyjsciami. Długo się nie namyslajac uczynilem to samo i tratujac przy okazji twojego starego jak cię robił, razem z innymi dzieci wyskoczylem z siedemnastego piętra. W ostatniej chwili uniknalem skraweznikowania lapiac się odwloku przelatujacej nieopodal bromowazki. Niestety kartony były średnio nasaczone co miało ujemny wpływ na długość lotu. Skończył się on w oddzielonej murami przestrzeni. Z początku pomyslalem ze jestem w wiezieniu, lecz cóż to za więzienie gdzie każdy jest cwelem. A wiec trafiłem do pedalskiego getta- pomyślałem. W tej opinii utwierdzil mnie tylko widok trzech mezczyn odbywajacych analne bukkake. Co mnie zdziwiło, wszyscy trzej mieli plakietki z imieniem. Nie chcąc przerywac Adamowi, Lukaszowi i Bozydarowi ucieklem ile sił w nogach, przeskakujac jednym susem 30 metrowe ogrodzenie zakończone drutem kolczastym pod napięciem. Cóż ma miła odmiana. Ta zieleń! Te niebieskie niebo! gdzie jestem? Jestes w /a/. Z deszczu pod rynnę. Pomyślałem, ze warto zapoznać się z tutejszymi. Z zamiarem socjalizacji podszedlem do dziwnie wygladajacej dziewczynki. Ta jednak nie zauwala mnie, lecz słyszała mój głos. Jej natura 2d nie pozwalała jej na interakcje z trojwymiarowym mną. Cóż za pech. Zostałem sam. Czy aby na pewno. Witam. Jestem królem tej dzielnicy.-powital mnie suchy głos. To Lalkarz. Legendarny następca doktora Frankensteina ukierunkowany na orient. Zapraszam do mnie na kwadrat.- rzekl nonszalancko. Nie potrafilem odmówić komuś z tak magnetyczna osobowoscią. Już po kilku minutach siedziałem u na wersalce oglądając chińskie bajki razem z nowym kolega. Fabula Konaty wydała mi się jednak nieco naiwna co wyrazilem odpowiednim komentarzem. To przelało czarę goryczy. Lalkarz podstepnie wylaczyl mi adblocka. W tym momencie ściany zaczęły się rozplywac, natłok myśli i głosów był nie do zniesienia. Boże. Mam jedna pierdoloną schizofrenię- pomyślałem. Miałem racje. Mimo ze znajdowalem się w zaswiatach znów miałem schizofrenię. Skok z okna okazał się nie być najlepszym lekarstwem ne te przypadlość. W tej chwili nagrywam kawałki o latajacych krzyzach i urokach palenia zezuncji. Kunta mute.

Melantiko testamento.
Ostatniej nocy wydarzyła mi się niesamowita przygoda.

Jako że ruch na głównym rynku praktycznie ustał, udałem się na brzechadzce po zwykle nie odwiedzanych miejscach. Odwiedziłem /wall/, wielki magazyn zakurzonych plakatów. Przeszedłem obok gmachu muzeum narodowego /sek/ - przez okna widac było stosy ksiąg, wiszące na ścianach obrazy uwieczniające wielkie bitwy, pomniki zasłużonych anonów - wszystko to cienie dawnej chwały. /$/ które jak zwykle przytłaczało - szary prostopadłościenny gmach, umieszczony na usypanym kopcu, z wielką zlotą monetą na przedzie. W końcy dotarłem do dystryktu /tech/ - był on wielką hałdą złomu elektronicznego - z tym że wiele z tych sprzetów działało, co w ciemności tworzyło niersamowity efekt - kanciasty kopiec swiecący na wszelkie strony diodami, szumiący wiatraczkami, które zresztą nie wiele dawały - z kopca bił straszny żar. Co jakiś czas nad hałdą unosiła sie kupka dymu. Wydawało mi się nawet że w oddali dostrzegłem jakies postacie manipulojace przy niektórych z aparatów. To tam właśnie zaczęła sie moja przygoda. Brodząc w kałuży oporników i tranzystorów która blokowała sieżkę, poczułem nagle że lewa noga traci oparcie. Mało co nie wpadłem do studzienki kanalizacyjnej. Serce zabiło mi motzniej - czyżby to ten mityczny tajny? Z wnetrza dobiegał zatykający nozdrza zapach czosnku, wyczuwalny nawet w wszechobecnym fetorze palonej izolacji... Taka okazja mogła się już nie powtórzyć. Krajobraz /tech/ zmienia się co chwilę, wraz z lawinami osypującego się sprzętu i czymś co znawcy tego miejsca okreslaja jako eksplozje overcklockingowe. Drugi raz nie odnalazł bym tego miejsca. Wziąłem z leżącego obok stosu starych telefonów nokię 3310 - o dziwo bateria byla pełna - i rzuciłem aparat do środka. Zaimprowizowana flara od razu uderzyła w podłoże - studzienka była głeboka na jakieś 2 metry. Podobnie jak na powierzchni, podłogę pokrywała warstewka elektronicznego miału. W jednnej z ścianek ziała nieforemna dziura. Skoczyłem do środka, złapałem telefon i wszedłem w ciemną otchłań. Zielony ekranik nokii nadawał miejscu niesamamowity klimat. No i ten smród. To był nie tylko czosnek, wyczuwałem też coś jak fetor przegniłego mięsa... przypomniała mi się kaszanka którą poczęstował mnie kiedys Mateosz. Co jakis czas potykałem się o podgniłe ulotki - "wyciek z forum moderacji", "teczki /fa/" - przejrzałem kilka pobieżnie, ale wyglądało na to że to te same bzdury które rozrzucał kiedys jakiś szaleniec na rynku. W miarę zagłębiania się w tunel, zaczałem dostrzegać na ścianach graffiti. Część nie rożniła się zbytnio od tych spotykanych na powierzchni - "GET 231", "elo OPy". Zdażały się tez inne, takie których jeszcze nie wiedziałem: "ONI NAS OBSERWUJĄ!" "PALEC W DUPIE, CZUJĘ GO". Widziałem dziwne rysunki dwógłowych orłów. Jeden z napisów był większy niz inne szczególnie starannie wykonany - "TO NIE POLSKA JEST NA WYGNANIU". Co to mogło oznaczać? Nagle poczułem silny wstrząs, z sufitu tunelu posypał się pyl. Eksplozja Overclockingowa! Pobiegłem w panice do wyjscia - jednak drogę zagradzała plątanina rozgrzaych do czerwoności blach, żelastwo ociekało stopionym plastikiem który powoli tworzył wielobarwna kałuzę.

Zrozumiałem że pozostało mi tylko iśc na przód.
Schodzimy na wysokość 2 kilometrów.

Słyszę jak pilot zmniejsza ciąg wirnika, za chwilę zaświeciła się czerwona lampka nad drzwiami. Moi kompani zaczęli wyskakiwać po kolei niczym kostki domina. W końcu przyszła kolej na mnie. Nie chcąc torować ruchu wyskoczyłem bez zastanowienia jak oni. Opadam w dół, ledwo mogę oddychać bo gdy tylko otwieram usta powietrze dosłownie zostaje mi wtłoczone do płuc. Przeczucie mówi mi, że grunt jest już odpowiednio blisko. Otwieram spadochron i staram się wykierować nim w inne miejsce niż konary drzew. Jest noc, mgła i chyba zaraz zacznie padać. Ale w końcu! Jest! Udało mi się upatrzyć miejsce dogodnego lądowania. Dotykam stopami ziemi. Płachtą spadochronu zaczyna targać wiatr, ledwo udaje mi się ją zwinąć. Jedna ósma całego zadania z głowy, ale najtrudniejsze dopiero przed nami. Muszę odnaleźć grupę. Rozlegają się strzały, słyszę krzyki. Mgła tylko pogłębia moją dezorientację, w każdej chwili mogę zostać zimnym workiem mięsa, strzał może paść znikąd. W dodatku marny ze mnie strzelec. Uciekam z pola walki, jak ostatni tchórz. Słyszę pościg, odgłos silnika staje się coraz głośniejszy. Koniec gruntu, zanim się zorientowałem byłem już w połowie stromego osuwiska, a grawitacja wywracała moimi kończynami w coraz to bardziej przemyślny sposób. Uderzam w siatkę. Wstaję i staram się uciekać ale chyba skręciłem kostkę. Przezwyciężając ból wspinam się po siatce i zeskakuje lądując akurat bolącą nogą. Zwijam się z bólu, teraz już raczej nie będę mógł ustać. Czołgam się i poszukują w zasięgu wzroku jakiegoś schronienia. Zauważam otwarty garaż. Doczołguję się do niego i zauważam samochód. O dziwo, też otwarty. Wchodzę do środka, zatrzaskuję za sobą drzwi, przykrywam się leżącym za siedzeniem kierowcy kocem i zasypiam. Stoimy na baczność. Moja cała drużyna łącznie ze mną. Za chwilę dadzą nam odznaczenia. Sam Michał Białek podchodzi pod każdego z nas razem ze swoim przydupasem trzymającym pudełeczko z orderami. Stoję na końcu, gdzie w końcu dociera też m__b. Podchodzi do mnie. Przygląda mi się dłuższą chwilę. Wykonuje gest w stronę przydupasa aby zamknął pudełko i odszedł. Oglądam się naokoło. Stoimy na wprost siebie - tylko ja i on. W końcu Michał przemawia do mnie spokojnym głosem. -Uciekłeś z pola walki? Nic nie odpowiedziałem. Michał Białek zdjął białą rękawiczkę i schował ją do kieszeni swojego białego garnituru(Wszystko u niego było białe, dziwny człowiek), bierze rozmach i daje mi soczystego plaskuna w ryj. I jeszcze jednego. I jeszcze raz. Plaskuny sypią się jak gromy z burzowej chmury. Twarz mi puchnie a Michał Białek nie wychodzi ze swojego morderczego transu. Dźwięk się rozmywa, a moja napuchnięta twarz wciąż rośnie eksplodjąc. -Uciekłeś z pola walki? Co? Widzę człowieka pochylającego się nade mną. -Odpowiedz. -Tak, uciekłem. -Siły Specjalne Wykop.pl? -Co? -Twój mundur, masz na nim tak napisane. Co masz zamiar zrobić? Martwy punkt, jeżeli powiedziałbym prawdę zostałbym zaszlachtowany na oczach tego barbarzyńskiego ludu. Jeżeli bym skłamał wyszedłbym na idiotę - przecież jestem w mundurze, uzbrojony. -Zdezerterowałem. Zostałem wysłany na misję specjalną przez samego Michała Białka, zrzucili nas nocą. Odłączyłem się od grupy, zapewne będą mnie szukać. Pomożesz mi? Gdzie ja właściwie jestem? -Jesteś w moim samochodzie, w moim garażu. W dzielnicy /v8/. Tak znalazłem się w samym środku państwa, z którym prowadziłem niegdyś wojnę. Karachan.org. Tajemniczy właściciel auta z /v8/ zawiózł mnie do szpitala. Ponieważ do /med/ droga była daleka dowiedziałem się o nim co nieco. Na imię miał Sebastian. Gdy pytałem go o nazwisko tylko nerwowo się pocił. Całkiem nieźle prowadził. Wypytałem się go o wszystko co związane z Kara. Wyjaśnił mi wszystko w wielkim skrócie ale nie na tyle abym nie mógł logicznie skojarzyć jego niedopowiedzeń. Karachan powstał w 2010 roku, jeszcze za życia Tapchana. Gdy jednak Tap upadło cała jego społeczność wyemigrowała na Kara. Tu zaczął mi wymieniać jednym tchem co ważniejsze akcje, bohaterów narodowych i osoby zasłużone dla Kara, projekty, a w nich m. in. rozgłośnia radiowa Chłodna Piwnica. W końcu temat zszedł na tak zwany "rak". Usilnie dopytywałem się go co oznacza ten termin lecz on nie umiał tego wyjaśnić. Nie chcąc prowokować kłótni rzucił tylko "z czasem każdy doświadczy objaw raka, ten nowotwór nie oszczędza żadnego anona". Dojechaliśmy na miejsce. Pomógł mi wejść po schodach i znaleźć salę. Szpitalne korytarze były dosłownie przepełnione ćpunami z podziurawionymi rękami i zarzyganymi koszulami. Po chwili zostałem wprowadzony na salę. Położono mnie obok bladego mężczyzny sączącego kroplówkę za kroplówką oraz oglądającego Trudne Sprawy. Spytałem się co mu dolega. -Ten post dał mi raka - odrzekł i pokazał kartkę z numerami, które poprzedzał znak >>. Przez kilka dni leżałem w jedynej klinice Kara kurując bolącą nogę. Mimo mojego krótkiego pobytu zdążyłem dowiedzieć się kiedy powstało kara i czym objawia się rak. Myślałem, że wiem już wszystko. Gdy leżałem sobie z moim nowym kumplem chorym na raka nasza rozmowa zeszła na temat innych dzielnic. Opowiedział mi o tym jak kiedyś /b/ było ziemią obiecaną, jak rzeki płynęły mlekiem i miodem, jak normalcioty kurwiące się czanmową(swoją drogą ten język nie jest trudny i całkiem podobny do naszego) były zasypywane zlewami i armaturą. Ostatnimi czasy jednak całość spowiły pułapki i zabezpieczenia, rzeki płynęły sagą, krawężniki latały w powietrzu a normalcioty kurwiące się czanmową poza obrębem miasta nie były niczym niezwykłym. Poprosiłem go aby pożyczył mi gazetę bo od jakiegoś tygodnia nie jestem na bierząca.

Sebastian(tak, on też się tak nazywał, dziwny zbieg okoliczności) podał mi ostatnie wydanie DAT NIUSÓW.
Jak zawsze przebywałem na /b/.

Na środku tej dzielnicy stoi wielka fontanna z której leje się herbata, uwielbiam siedzieć na jej murku. Włożyłem papierosa do ust, wyjąłem zapalniczkę i odpaliłem a następnie zamaszyście się zaciągnąłem i wypuściłem dym. Przyjemna inhalacja, szczególnie w dzielnicy, gdzie znajduje się największy oddział onkologiczny. -Czas na spacer po mieście. Pomyślałem i zebrałem się z mojego uwielbionego miejsca. Karagard, miejsce gdzie znajdziesz przeróżnych ludzi, ale coraz częściej można tu uświadczyć całkiem normalnych osobników. Są to imigranci, przez miejscowych nazywani moralciotami. Ruszyłem w stronę dzielnicy artystycznej. Gdy już przekroczyłem próg /oc/ zobaczyłem nową wystawę. Tym razem ludzie przedstawiali swoje obrazy przedstawiające naszego patrona, Jana Pawła II, wielkiego człowieka czynu. -Poważny patron na burzliwe czasy. Pomyślałem patrząc na jeden z obrazów. Dzielnica była stosunkowo niedaleko, więc będąc na miejscu zdążyłem jeszcze dopalić wcześniej odpalonego papierosa. Nie było tu wielu ludzi, niszowy ruch co zawsze mnie zastanawiało, skoro dzielnica była taka barwna. Poszedłem na przystanek, czas pojechać na /po/ odwiedzić ludzi o podobnych zainteresowaniach. Gdy już autobus lini miejskiej "bagieton" dowiózł mnie na miejsce, od razu wypatrzyłem ludzi, których znałem choć nigdy nie kojarzyłem nawet z twarzy. Byli to ludzie, którzy trudnili się hodowlą dzikich zwierząt o nadprzyrodzonych mocach, nazywanych pokemonami. Podzieliliśmy się spostrzeżeniami jak zwykle pijąc pyszne, lane piwo w jednym z "zakładów weterynaryjnych".

Następnie wróciłem na autobus i swoje ulubione miejsce, gdzie herbata płynęła strumieniami.
Po długiej tułaczce, wreszcie byłem u celu.

Po tym jak Vigród upadł pod ciężarem armatury i zdradzieckim ataku psów Białkova nie mogłem znaleźć dla siebie miejsca. Słyszałem, że ocaleni na Tapgrad, ale wystarczyło krótkie spojrzenie na mapę, żeby wiedzieć, że to nie miejsce dla mnie. Nie widząc dla siebie lepszego wyboru udałem się na emigrację. Przesiadując w Krautsburgu, pośród zbieraniny najbardziej zakazanych mord z całego świata próbowałem przystosować się do nowych warunków. Nie zdążyłem jeszcze na dobre dokończyć budowy swojego nowego domu, kiedy jakiś łaskawiec wskazał mi ścieżkę, która miała prowadzić do Karagradu. Sam nie wiedział wiele, a jego słowa przerywane były niekontrolowanymi spazmami, przypominającymi atak apopleksji. Ciężko przyrównać mi te dźwięki do czegokolwiek znanego ludzkiemu umysłowi, ale brzmiało to mniej więcej jak "SPUDRO SPADRE SPROLOLOLOLOLOLOLO". Nie do końca wiedziałem czego spodziewać się, po nowym osiedlunku polskich anonów. Bramę przekraczałem pełen nadziei, ale zanim moja stopa dotknęła gruntu, światła w mieście rozbłysnęły niczym choinka w boże narodzenie. Migające kolorowe światła niemal od razu rzuciły mnie na ziemię, a z rozstawionych kołchoźników zaczęła się sączyć przeraźliwa muzyka. Brzmiało to jak chore połączenie electro popu z lat osiemdziesiątych i słów naszego jedynego patrona. Jak zwykle miał rację - faktycznie miałem oshaną dupę. Zareagowałem instynktownie. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem może wybitną jednostką, ale potrafię się bronić przed takimi rzeczami. Kiedy już dzięki dobrodziejstwom ADP ominąłem prześmiewcze przywitanie, przygotowane dla niechcianych gości moim oczom ukazał się niesamowity widok... Długa ulica upstrzona różnokolorowymi stoiskami, najczęściej z blachy falistej. Niewprawne oko mogłoby uznać to za galerię sztuki, bo każde z tych stoisk uginało się pod stosem obrazów. Przystanąłem na dłużej przy dwóch młodych mężczyznach, którzy bez słowa przerzucali się obrazami, z zamaszystymi podpisami. Najpierw centymetr od mojej twarzy przeleciało artystyczne zdjęcie młodego mężczyzny o wyraźnej nadwadze, podpisane "Wkurwiony Rychu Peja pozuje do zdjęcia", a zanim zdążyłem się choćby schylić, w drugą stronę poszybował artystyczny, czarno biały obraz przedstawiający Bogusława Lindę, opatrzony inskrypcją "Zażenowany Janusz Gajos". Widywałem już wcześniej podobne sceny, więc powoli w moim sercu zaczęło pojawiać się uczucie spokoju i ciepła. Zacząłem powoli stawiać swój dom w nowym miejscu, wciąż jednak pamiętając o tym jak piękni było w Vigrodzie. Otuchy dodawały mi nocne rozmowy przy obozowisku, gdzie wskutek upojenia alkoholowego czy acodinowego, z chamskich i złośliwych ludzi wyłaniały się mądre i pełne przemyśleń, dojrzałe postacie. W pewien czas po moim przybyciu, na środek miasta wbiegł jeden z mieszkańców, nie mogąc wykrztusić słowa ze śmiechu. Nie będąc w stanie wytłumaczyć nam, co go tak histerycznie bawi, zaprowadził nas za miasto. Tam ujrzeliśmy pole, którego wzrok nie ogarniał, całe usiane ulami. Między nimi, wśród bzyczenia pszczół siedziała grupa dżentelmenów, wymieniając uwagi na temat tej szlachetnej profesji.

Dzięki naszym wzmożonym wysiłkom, udało nam się skierować ich dyskusję na tematy bardziej powiązane z historią życia Karola Wojtyły, seksualności insektów, a także ich nawyków żywieniowych - te wspomnienie na zawsze pozostanie we mnie żywe.
Odbywając jak co dzień przechadzkę po rynku, dostrzegłem dziwne zbiegowisko.

Na skrzynce po wódce stał osobnik z prawie całkiem wygolona głową - z wyjątkiem środka czaszki z którego wyrastal mu tylko długi kosmik czarnych włosów. Twarz pokrytą plamami watrobowymi zdobiły liczne blizny. Przemawiał łamaną polszczyzną. - No polaki, chodźta, fajnie będzie. Ja wim jak ich wkurwić, zobaczyta. Wokół skrzynki stali podobni do niego osobnicy, rozdawali anonom jakies papiery. Wziałem jeden świstek - na pierwszy rzut oka zwykłe cenzo. Juź miałem wurzucić tego raka, gdy zorientowałem się że zamiast charakterystycznej żółtej twarzy, widnieje tam oblicze putina. Poczułem dziwny, nieokreslony niepokój.

To był ostatni dzień karagradu.
Armia dziesięciu miliardów online kroczy równym krokiem dzierżąc armaturę łazienkową.

Ramię w ramię kroczą, by oddać życie, którego nigdy nie mieli za internet, substytut miłości, szczęścia zrozumienia. Po drugiej stronie pola bitwy pojawiają się coraz lepiej zarysowane sylwetki postaci niosących pieczywo typu Francja. Czy ja śnię? Tak, to tylko sen. Albo i nie. Jestem zamknięty w komorze rezonansowej, wypełnionej herbatą. Sagą. Wywołuje ona u mnie ciężkie halucynajce, nie wiem gdzie jestem, gubię się we własnych myślach. Na moich oczach krystalizuje się kolejna scena. Ulica, zachód słońca. Carska armia niszczy miasto. Moje pierwsze dni tutaj. Kurwa mać. To wszystko dlatego. Starocioty pamiętają.

Pozdrowienia dla rozumiejących.
Całe zycie byłem stulejem.

Akceptowałem ten fakt i nie robiłem zupełnie nic aby go zmienić. Po co, jeśli wszyscy wokół mnie to persony o podobnej osobowości i równym poziomie spierdolenia? Chociaż, zgodnie z karagrodzką konstytucją, tak jak każdemu innemu stulejowi, przsługiwała mi jedna femanonka wraz z darmową klatką, to moje spierdolenie nie pozwalało na zgłoszenie się do /kara/ po odbiór owej. Bałem się, że będzie chciała ze mna rozmawiać czy coś. Widziałem jednak jak zadowoleni są inni stuleje, opiekujący się i żyjący z fem. Uśmiechy zdobiły ich zasyfiałe mordy, a oczy pod grubymi szkłami okularowymi błyszczały się ze szczęścia. Można też było zauważyć, że ich włosy są jakby mniej tłuste, a dziewiczy wąsik figlarnie zakręca się na końcach. Tak, fem była gwarancją szczęścia dla każdego ananiasza w naszym szanownym mieście. Po paru dniach walki z samym sobą zdecydowałem: oto pójdę do /kara/ i ustawię się w kolejkę po swoją własną femkurwę. Wszedłem do głównego gmachu i tam stanąłem w poczekalni, wypełniona była ona niemalże po brzegi brudnymi i śmierdzącymi osobnikami z tłustymi włosami spiętymi w mało estetyczną kitkę. Jednak sam wygląd jeszcze nie świadczył o stulejarności - połowa z nich mogła być normalciotami chcącymi mieć swoją własną niewolnicę. Łatwo było ich poznać - prawdziwa spierdolinka unikała kontaktu wzrokowego, nie wchodziła w pogawędki z innymi. Normalcioty szybko pozbierały się w małe grupki i razem wesoło śmieszkowali. Nawet nie było mi ich żal. Jednak sprytni kontrolerzy szybko odcedzali ich od prawdziwych spierdolin. Nie te same zatkane pory, nie ten zajzajer. Jednak ci wydawali się tym nie przejmować. Rzucali - "hehehe no nie udało się dla mnie co" i "no to może do później hehehe, seba". W końcu nadeszła moja kolej. Przełknąłem ślinę i wstąpiłem do malutkiego gabineciku, tam zaś medanon kazał mi rozebrać się i wypiąć w jego stronę. Jedno szybkie spojrzenie na moje nagie ciało i już wiedział. -Kategoria S, Z+! - rzucił do pielęgniarza, który po usłyszeniu owego przyprowadził mi na łancuchu trochę grubszą dziewczynę z długimi czarnymi włosami. W drugiej ręce trzymał płaskie pudełko z klatką "złóż to sam". Chwyciłem łancuch i zachwycony wyszedłem z budynku. Ciągnąłem ją na łańcuchu przez Karagród, łapiąc zazdrosne spojrzenia innych stulejów. Ich femki mogły już być zużyte, ser z grzybów ich właścicieli mógł zarazić ich części intymne, niektóre przejęły zwyczaje swoich właścicieli i dawno zaniechały kąpieli i dbania o siebie. Niektóre też podobno po jakimś czasie zostały zarażone fobią społeczną i kończyły swe życie w taki sam sposób jakim je przeżyły - bardzo atencyjnie i z gołym biustem. Spojrzałem na datę na czasoznaczku, który moja fem trzymała w ustach w niby wyzywającej pozie. Sprzed dwóch dni. Jeszcze w folijce. Uśmiechnąłem się lubieżnie do swoich niespełnionych erotycznych fantazji, które mogły stać się rzeczywistością dzięki pomocy owej Wenus z kara. Szybko jednak wróciłem do kontemplowania moich własnych stóp - nigdy nie miałem dość odwagi aby patrzyć się przed siebie, idąc. - Mam na imię Iwona, jakbyś chciał wiedzieć. - powiedziała tonem zwykłej Karyny zastępczyni mojego wiernego wała z kołdry. Ja tylko odburknąłem coś w odpowiedzi. Nie miałem zamiaru wdawać się z nią w rozmowy. W końcu nie od tego jest. poza tym - nie miałem dość odwagi, aby z nią pogadać. W myślach przeprowadziłem oczywiscie milion rozmów z dziewczyną taką jak ona. Za każdym razem wychodziłem w nich na samca alfa, a kobieta z moich fantazji była gotowa mi się oddać juz po pierwszej błyskotliwej ripoście z mojej strony. - Pffff... - fuknęła Iwona. - Nie, to nie. - I wtedy stało się najgorsze: femkurwa zatrzymała się i ani myślała dalej iść za mną. Wiedziałem, że dziewczyna ma bez dwóch zdań więcej siły niż ja. Pociągnąłem nieśmiało raz za łańcuch. - Co ty? Nienormalny jesteś? Poczułem jak łzy zaczynają zbierać mi się pod powiekami. Czułem gorzki smak upokorzenia, niby tak dobrze mi znany, ale wciąż nienawistny. Już miałem uciec, porzucić łańcuch i marzenia o idealnej partnerce życiowej, gdy.... - Co tu się odkurwia? - usłyszałem. Obróciłem się w kierunku źródła dźwięku i stanąłem twarzą w twarz z jedną z tak zwanych starociot, czyli tych którzy jako pierwsi pojawili się w Eristown, a teraz pełnili funkcje jakby strażników. -Bo ja.... tego... - wybąkałem z twarzą czerwona jak burak. Starociota papatrzył na mnie ze zrozumieniem. - Nie będzie femkurwa pluć nam w twarz! - wykrzyknął i uderzył z całej siły dziewczynie w ryj, tak że się aż wyjebała. Odwrócił się do mnie i powiedział. - Pamiętaj, że kobiety to podludzie i musza być tak traktowane. - po czym zniknął, mrucząc coś o ruchającym raku i tym, że anonymous znaczy przegrywający.

Po tym wydarzeniu nie miałem już żadnych problemów z dojściem ze swoją fem do mojego smierdzącego spermą mieszkania.
/b/ - centrum, puby, kawiarnie, wszystko po trochu z innych dzielnic najebane tutaj /z/- psycholog /fz/ - seksuolog /4/ - gimnazjum /id//oc//h//co//wall//a//x//po/ - uczelnie wyższe, asp, ośrodek kultury, koła zainteresowań itp. /tech//c/ - dolina krzemowa xD /f/ - kino /ku/ - fastfoody restauracje /med/ - szpital, sanatorium /trv/ - lotnisko i stacja kkp, biuro podróży /$/ - narodowy bank Kara /edu/ - liceum /fa/ - centrum handlowe /mu/ - kluby /vg/ - salon gier xD /mil/ - jednostka wojskowa /vg/ - salony samochodowe, komisy, word /s//g/ - burdele /kara/ - ratusz, komisariat bagiet /p/ - ministerstwo spraw wewnętrznych /int/ - ministerstwo spraw zagranicznych /radio/ - rozgłośnia radiowa /sek//l//rs/ - biblioteki, księgarnie, archiwa
Zawsze lubiłem dzielnicę /po/.

Często tam bywałem, bo kocham szczerze serię gier wydanych przez game freak. Zawsze było tam miło i spokojnie, anonki wymieniały się taktykami, poradami i bardzo rzadko można było natrafić na "czemu oni lubią coś czego ja nie lubię". Miła odmiana od siedzenia w głośnym i zabieganym centrum. Ale pewnego wieczora wydarzyło się coś... dziwnego. Tak, to zdecydowanie najlepsze określenie. Przechadzałem się po dzielnicy w blasku zachodzącego słońca, gdy za sobą usłyszałem ryk. Dochodził z Safari Zone. Nie przejąłem się tym za bardzo, często na całą dzielnicę słychać było odgłosy Nadokingów, Rhyhornów i innych istot. Dopiero gdy usłyszałem głośny tętent kopyt odwróciłem się, by zobaczyć biegnące w moją stronę stado Taurosów. Nie zastanawiając się dług nad tym, co je spłoszyło rzuciłem się do ucieczki. Chciałem dobiec do /v8/, gdzie znalazłbym środek lokomocji, którym mógłbym uciec Taurosom na dobre, zahaczając o /sp/ w poszukiwaniu protipów jak wytrzymać tak długi bieg. Główna ulica biegła na wschód, tam gdzie chciałem się udać. Kilka minut później spocony i zdyszany wbiegłem na /co/. Nikt się za bardzo nie przejął moim problem, ba, chciano mnie nawet spowolnić sagą. Cholerne stado nie dawało za wygraną. Wbiegłem do jakiejś szerokiej bramy. Jeszcze chwilę uciekałem, by nagle zorientować się że nic mnie już nie goni. Stado zniknęło. Wydawało mi się tylko że słyszałem przyjemny kobiecy głos za sobą. Femkurwa? Niemożliwe, byłem za daleko od /trip/. Dopiero teraz się rozejrzałem. Moim oczom ukazał się zadziwiający, zarazem przyjemny jak i przyprawiający o ciarki widok. Kilku anonów, wszyscy uśmiechnięci i radośni rozmawiało ze sobą o przyjaźni i miłości, bełkotali też coś o jakiejś magii. Spojrzałem na obrazki, którymi się wymieniali. Na każdym był słodki, kolorowy, kreskówkowy konik. Zrozumiałem. Trafiłem na to słynne /pony/. Wiedziałem, że nie powinienem, ale zacząłem się przysłuchiwać rozmowom anonów. Były całkowicie pozbawione sensu i pełne niezrozumiałych zwrotów. Zacząłem oglądać obrazki. Były miłe dla oka, ale żadnego nie wziąłem. Wiedziałem, że mi się nie przydadzą. Po pewnym czasie wszyscy mieszkańcy tej dzielnicy zaczęli schodzić się do jednego budynku. Poszedłem za nimi. Okazało się że było to swego rodzaju kino, które nazywali "tubką". Zajęli miejsca. Postanowiłem postać chwilę przy drzwiach i śledzić tok wydarzeń. Ekran zajaśniał, moim oczom ukazał się kolorowy obraz. Było tam niebo, chmurki, jakiś zamek. Usłyszałem słowa, których nigdy nie zapomnę: "Once upon a time, in a magical land called Equestria..." W tym samym czasie na ekranie pojawiły się dwa pegazo-jednorożce wpisane jakby w okrąg. Mój oddech przyspieszył. Czy bycie jednym z nich musiało być aż takie straszne? Czy złym jest bycie szalonym w szalonym świecie? Może to sposób na życie, na szczęście, na wszystko? Cały świat zdawał się mówić "Zostań, zostań, zostań... Na zawsze..." Po dwóch minutach przekraczałem już bramę do /co/ biegiem i ze łzami w oczach. Nigdy nie zapomnę tego, co mi się przytrafiło. Wciąż jeszcze budzę się w nocy zdyszany i spocony, przepełniony chęcią powrotu do tego miejsca, za którym jednocześnie tęsknie i się go boję.

Chyba będę musiał zwrócić się o pomoc do mieszkańców /x/.

Obrazek

Między dwoma dość ożywionymi i specyficznymi dystryktami - /edu/ oraz /fa/ - umiejscowiony jest tajemniczy budynek przywodzący na myśl amerykańskie budownictwo początku poprzedniego wieku.

Charakteryzuje go neonowy szyld z napisem "KARA CINEMA", który w dzień roztacza wokół siebie klimat szarości, a w nocy go w ogóle nie widać - popsuł się tak dawno temu, że właściwie już nikt nie pamięta czasów, gdy rozświetlał okolicę. Dookoła tego miejsca z reguły ciężko jest uświadczyć tłumów, panuje tu na co dzień względny spokój, a jedyne hałasy to gwary dochodzące od burzliwych sąsiadujących dzielnic. Ścieżka, ugładzona starym, czerwonym dywanem prowadzi do starych drzwi, które nie wyglądają na zbyt często otwierane. Za nimi czeka niespodzianka - okazuje się, że ten niepozorny budyneczek to tak naprawdę przestronna hala wypełniona fotelami ze skórzanymi obiciami i ogromnym ekranem na ścianie naprzeciwko wejścia. Nigdy nie jest on biały, non stop pokazują się na nim kolejne wielkie dzieła kinematografii, wyświetlane przez stary, podrdzewiały rzutnik. Wiąże się z nim pewna tajemnica, nikt tak naprawdę nie wie kto sprawuje pieczę nad jego działaniem. Panuje przekonanie, że ten niezwykły projektor świadomie dostosowuje się do obecnego w kinie towarzystwa. A towarzystwo, choć nieliczne, jest naprawdę wyborowe. W kameralnym klimacie oglądane są kolejne filmy i prowadzone odnośnie nich interesujące dyskusje zawierające najróżniejsze gusta i punkty widzenia. Ścierają się tu najwięksi znawcy kina, którzy naprawdę mają coś do powiedzenia, a słuchanie ich rozwija osobiste horyzonty, i to nie tylko w kwestii filmowej, bo owe kinowe dzieła sztuki potrafią oddziaływać na wiele aspektów naszego życia.

Tak, /f/ to miejsce, które niewątpliwie odwiedzę jeszcze nieraz.
Pamiętam ten dzień, jakby to się zdarzyło wczoraj.

Dopiero co zbudowałem swoją piwnicę i przyzwyczaiłem się do panującego w Tapczanowie klimatu. Przemierzałem spokojnie rynek w poszukiwaniu grupki anonów z którymi można byłoby porozmawiać albo się pokłócić. Kątem oka zauważyłem jak ktoś zaczął lizać płytę winylową i krzyczeć: - Niech jakaś femanonka pokaże cycki! Zdenerwował mnie wtedy tak, że wziąłem swój termos z sagą i ruszyłem w jego kierunku. To było oczywiste, że żadna nie pokaże. Jednak to co się stało przerosło moje oczekiwania. Myślałem, że mam halucynacje albo jestem oszołomiony, jakbym się piwa napił, przez te opary nadchodzące z /thc/. Zobaczyłem młodą niewiastę, pokazującą swoje piersi, trzymając w ustach kartkę z czasoznaczkiem. - W końcu jakieś dobre rzeczy - pomyślałem. Udałem się w kierunku nowo powstałego zbiorowiska anonów, nieświadom tego co się stanie zaraz. Nagle wszyscy dookoła zaczęli się schodzić ze wszystkich boardów i kółek masturbacyjnych. Zauważyłem brązowe chmury tworzące się nad nimi. Oznaczało to tylko jedno: nadchodzącą gównoburze. Niektórzy szybko udawali się do innych miast w poszukiwaniu informacji na temat niewiasty, a reszta krzyczała "WINCYJ" albo moralfagowali. Okazało się, że to ta słynna siedemnastoletnia Barbara, "wielbicielka" Damianero, która strollowała cały polski internet. Tapczanowska poczta zawrzała. Listy o nieodpowiednim zachowaniu młodej dziewczyny szły we wszystkie możliwe kierunki: do rodziny, znajomych, twojego starego jak cie robił oraz twojej mamy gdy. Trwało to kilka dni, a temu wszystkiemu z ratusza przyglądał się burmistrz Riwenowski. Zapewne poczuł zapach nadchodzącego francuskiego pieczywa. Usłyszałem syreny. Niszczoł Tapczanowo. Musiałem się szybko ewakuować z rozpadającego się miasta. Gdy udało mi się uciec, zobaczyłem za sobą tylko ruiny. Po tym wszystkim tułałem się po świecie, słysząc ludzi mówiących o tym co się stało i oglądając rysunki satyryczne lokalnych malarzy opisujących te zdarzenia. Pewnego razu jakiś trzynastoletni gimbus powiedział mi, że istnieje nowe miasto do którego wszyscy się udają.

Nazywało się Karagrad, rucham psa jak sra.